|
|
Beata Patrycja Klary, Misterium solitera Wstęp - Artur daniel Liskowacki Posłowie - Urszula Benke , Szczecin 2014, s. 86
Początkiem misterium jest
pragnienie wyjścia temu naprzeciw. Paradoks w tym, że niezbędne do misterium
oczyszczenie prowadzi przez śmietnik świata, przez wielość i intensywność
wszystkiego. To dlatego poetycki tom Klary zbudowany jest na silnej opozycji,
niemal sprzeczności. Jego erudycyjny ton, różnorodność tradycji filozoficznych
i duchowych, kulturowych i artystycznych zderza się tu bowiem mocno z potrzebą wyjścia poza nie,
odrzucenia ich.
Można
by to uznać za mimowolną pułapkę. Za brak konsekwencji, z którego się nie sposób
wywikłać. Albo za element wewnętrznego napięcia, za źródło nieustannej
inspiracji - wiecznego, dynamicznego konfliktu, za perpetuum mobile wszelkiego twórczego doznania, a i życia po
prostu.
Jakkolwiek
by było, ta misteryjna - i misterna! - narracja, obrazoburcza liturgia
odbywająca się pomiędzy porodówką a cmentarzem (w planie realnym, nie tylko
metaforycznym), między orficką ekspresją i attycką harmonią, odyseją narkonauty
a wyprawą w głąb terra incognita
rozumu, nie tylko nie ukrywa swoich powikłanych korzeni, ale i eksponuje ich
dramatyczną walkę. Również - a może przede wszystkim - ze sobą nawzajem.
Jednym
z najintensywniejszych obrazów tomu są naznaczone silną symboliką sceny
samookaleczenia, a nawet autokanibalizmu. Matka zjadająca swe łożysko,
pożerająca swoje ciało, wieczna samica oczyszczająca się poprzez wchłanianie
zrodzonego przez siebie pierwiastka życia, jest tu zarazem synonimem Ciemności,
która wydaje na świat i pochłania. Ten naśladowany z Natury akt ma moc
odwiecznego mitu, lecz i bolesną sensualność, piętno rzeczywistego doznania.
To zresztą istotna cecha tego niezwykle
panoramicznego, a przecież bardzo zdyscyplinowanego formalnie i - mimo
drastyczności wielu fragmentów - powściągliwego emocjonalnie poematu: uderzająca
dwupłaszczyznowość spojrzenia, w którym jest dystans, chłód, by nie rzec zimno
z podręcznika anatomopatologii, a równocześnie bezpośredniość, dotkliwa,
niepozbawiona przecież ironii. „W końcu zawsze idzie o śmierć" - słowa do
wykucia w marmurze, niebezpiecznie ocierające się o patos, spotykają się w
innym miejscu z konstatacją: „Nie ma nic bardziej groteskowego niż śmierć / To
absurdalna pomyłka, na którą się wciąż nabieramy" [391-392].
Wciąż, wszędzie i wszyscy, w każdej religii, ale i w
każdym jej odrzuceniu, porzuceniu, i przywołaniu - w każdym kolejnym zejściu do
podziemi po kolejne Eurydyki, w każdej klęsce takiej wyprawy, w każdej tęsknocie za następną, w każdej
tajemnicy, którą powołujemy do życia, by żyć, więc umrzeć. Z tego napięcia,
wynikłego z pozornie banalnej, ale nieustannie płodnej obserwacji, że „Człowiek
jest (…) wolnym wzrostem włosów. Oporem materii (…) Samotną podróżą. Prośbą o /
Pisanie. Tym, czego nie widać, gdy zapada cisza." [118-121] wyrasta
właśnie misterium. Święto poznania. Jedyne Święto, ponieważ jedyne naprawdę
święte; jedynie prawdziwe, ostateczne i
nieuchronne.
Siłą i oryginalnością Misterium Beaty Patrycji Klary jest również ten świąteczny aspekt
bytu - uświęcenie i obnażenie zarazem Tajemnicy w jej codzienności, pospolitości.
Odarcie jej z ozdób, ale i uznanie jej potęgi. W tych wierszach, które
przybierają chwilami formę etnograficznego zapisu, lirycznego reportażu z
wędrówki po świecie rojącym się robakami kultur, które go pożerają i
zapładniają swoim własnym rozpadem, gniciem, nie ma modlitewnego uniesienia, zdania się na łaskę pokory i rozkosz
ekstazy; nie ma ubóstwienia, winy i kary, grzechu i nagrody, które są skrzydłami dla duszy, nie ma dualizmu ducha
i materii, tego manichejskiego alibi dla mroków ciała, jakie niesie ze sobą
chrześcijaństwo. Jest za to wyzwanie
wobec enigmy. Wyzwanie dla nadziei, która ze sobą nadziei nie niesie. A już na pewno łatwej nadziei - pociechy,
pogodnej zgody, świetlistego objawienia. I właśnie w uświadomieniu sobie tego,
że nie ma ucieczki - w zbawienie, a choćby tylko wybawienie, kiełkuje ziarno jedynego możliwego,
dostępnego nam poznania, wyzwolenia. Które spełnia się - nie dopełniając nigdy - w swej ciągłości, nieodwracalności,
w dążeniu samym.
Dlatego
wiersze Klary, porządkowane numerowanymi wersami jak Księga - co może się zdać
stylistyczną, trochę pretensjonalną uzurpacją - nie poddają się chaosowi
przedstawionego w nich, rozgorączkowanego, żyjącego iluzjami świata, a są
zapisem dramatu. W całej jego zdyscyplinowanej strukturze. Dlatego też w ich
rozległej perspektywie od Arystotelesa i Orfeusza po Emily Dickinson i Rilkego,
w tym natłoku wizji, definicji i teorii, cytatów jawnych i ukrytych, wielkich
autorytetów i anonimowych życiorysów, nie razi napuszona skala, uwidacznia się natomiast surowa, wyzbyta
minoderii próba uchwycenia sedna. Język rymuje: dna. Jądra. Ciemności? Tajemnicy? Nie. Drogi do niej.
Ze
świadomością śmieszności, jaka towarzyszyć musi próbom jej zapisu. „Poeci
skaczą przez ogień. Płomień nie spala więcej niż / Gumowe podeszwy. Wszyscy
mają takie same buty, bo / Bagna i czasem zbyt grząsko na wysoki obcas"
[433-435] - czytamy w Ars Poetica.
Autoironia Klary nie zmienia faktu, że „wysoki obcas" przy butach, jakie
wzuła do Misterium, to nie
ekstrawagancja, lecz przemyślany wybór. W całej jego perwersyjnej, wyszukanej
elegancji.
Ale
echo, które stąd powstaje, to nie drobny stukot damskich szpilek, raczej stuk
koturnu greckiej tragedii. Beata Patrycja Klary oddaje zresztą w Misterium głos chórowi, tyle że słychać
w nim pojedyncze głosy: podmiot liryczny tych wierszy przenika świadomość
jednostek - pochwycona ponad czasem i przestrzenią (śmierć - to większa
przestrzeń, jak mówi w którymś momencie). Są to więc zarazem wiersze pełne
szczegółu, detalu, ale i płynnej, ruchomej wizji.
Interesującym
zresztą zabiegiem poematu - którego dykcję podporządkowano prostocie i rytmowi
prozy, natomiast ton poetycki intensywności i dynamice obrazów - jest właśnie nadanie mu - szczególnie we
fragmentach dotykających współczesności - stylistyki filmowego dokumentu. Bliskiej
chwilami Koyaanisqatsi Godfreya Reggio i pozostałych dwóch części jego Trylogii Qatsi. Będących poetycką
panoramą naszej cywilizacji zderzonej z Naturą, ale też czymś więcej niż
ekologicznym głosem na temat ich spotkania i konfliktu. Klary - podobnie jak
Reggio - prowadzi swą kamerę słowa przez pokłady ludzkiej myśli i trudu,
zarastające trawą i kamieniem miast, ale usiłuje też szukać głębiej, pod
powierzchnią. Ziemi i człowieka. Nie bez przyczyny w tytule tomu - ryzykownym
wobec estetycznych oczekiwań piękna w poezji - tkwi, żyjąc i umierając - między
słowami, w nas, z nami - soliter. Koszmar samospełnienia, pasożyt,
nieśmiertelnie śmiertelne. Samotne Ja, nasz Obcy.
Źródłem
(grobem) tej metafory były młode dziewczyny hodujące w sobie larwę tasiemca,
zalęgłą w nich wraz z modą na odchudzanie. Klary nie waha się bowiem dotykać
świata wprost. W jej strofach jest Auschwitz, donosy i brud gazet, kościelne
Okno Życia, tajemnica „Mary Celeste" i SS, Hanuszkiewicz i Swinarski,
sonda na Marsie i meteoryt w Tobolsku, odrażająca zbrodnia i link do porno,
nekrofilia z netu i somalijskie dzieci, Media Markt i telewizyjne reklamy.
Zapis intymny, dziennik cywilizacji. Tej samej, której źródłem - i korytem -
jest rzeka Lete. To wszystko czytane jako znaki jednej opowieści. Wspólnej,
znanej do bólu, choć zawsze jedynej, osobnej.
Misterium solitera przeniknięte jest
szczególną fascynacją - dla tej właśnie obecności istnienia. Współobecności,
jedności. „Dusza mieszka w krwi. Krew mieszka w człowieku" [230]. Dodać
można - w porządku poematu - w każdym żywym ciele (Rytualny ubój zwierząt). Gdzie więc jesteśmy poza świątynią swego
ciała? W jakiej - to znów Heidegger - nicości? Czy musi nam raczej
wystarczyć ta „szczelina na czas" -
ciasna, ciemna, wąska - „między ukłuciem igły a przepływem skurczu"
[626-627]; ten ból, drżenie, światło chwili.
Artur
D. Liskowacki
|