|
|
Jan Kurowicki, Migotanie osobności. Szczecin 2014, s.110
Stale
w tych wierszach ocieramy się też o sacrum.
Autor korzysta często z biblijnej matrycy. Ale do „poezji kapłańskiej” mu
daleko, a raczej nie po drodze. Radzę zatrzymać dłużej wzrok na
siedmioczęściowym poemaciku pt. Traktat
niemoralny. Gra z tytułem Miłosza zawiedzie cię, Czytelniku, bowiem
Kurowicki podaje nam swoją wizję rzeczy. Oto część druga tego utworu: Na początku była historia bogów / I herosów,
// Ale zbyła się / W wiecznej grze żywiołów. // Potem królów i bohaterów, /
Lecz zostały po niej / Ledwie zabytki. // Wreszcie państw i narodów, / Które
tylko śnią / Swe trupie / Przeznaczenie. // Teraz, po tym wszystkim, / Nie
sposób pozbierać się / Z płaczu i śmiechu.
To ostry wiersz. Demitologizujący patos
różnych ksiąg oraz sprowadzający pamięć historyczną do realiów. To gorzki
wiersz – pozbawiony uniesień i złudzeń. To właśnie u Kurowickiego jest
fenomenalne – ta jego kulturowość wciąż zderzająca się z realizmem i tzw.
zdrowym rozsądkiem. Dla mnie najistotniejsze jednak jest to, że nie czyni on
tego w sposób chuligański, lecz intelektualny. Niemal każdy jego wiersz jest
swoistym traktacikiem. Zdroworozsądkowym, choć – co znakomite – nie rujnującym
poetyckości poezji. Bo ten autor nie zgubił liryzmu po drodze.
W całości chcę jeszcze przytoczyć
wiersz pt. Arkadia. Oto on: Dogorywam w małym kraju. / / To taki
zamknięty pojemnik na śmieci historii, / Którego nie ma gdzie i poco
wypróżniać. // Rojno w nim i ciasno od istnień przy nadziei. // Szukają one
wyjścia zeń, a śmieci historii szeleszczą / I odrzucająco śmierdzą. // Niekiedy
ktoś głupieje i udaje władcę, kapłana, / Proroka albo poetę. // Czasami
przypadkowy domokrążca podnosi wieko / Pojemnika, szukający resztek jedzenia //
Patrzy na nas z góry, obojętnie jak Bóg. / I szybko przywraca ciemność. //
Pokrywa nas wtedy pleśń jak / Stary chleb. // Kwitnie i pachnie
zmartwychwstaniem.
A to Polska właśnie! Ładna mi Arkadia!
Ten realistyczny sarkazm jest bolesny, ale w jak piękną parabolę poetycką
włożony. To osobliwa cecha Kurowickiego: on chodzi po śmietnikach, trzymając
głowę w Wielkich Metaforach. Jego turpizm wynika z jego ideałów, które gniją na
oczach kolejnych generacji, zamieniających się w kolejnych barbarzyńców. Błędne
koło atrofii świata coraz bardziej oddalającego się od kanonu Dobra i Harmonii.
Wizja historii destrukcyjnej. I chyba tylko jeszcze wiara w wiersze idealistycznie
to wszystko rejestrujące. Bo i one naprawić niczego nie mogą; pozostając głosem
na pustyni.
W kolejnej partii tomiku Kurowicki
przywołuje „przypadki” różnych postaci: bohaterów literackich, poetów, pisarzy.
To ciekawe sploty powikłań między sztuką a życiem, sukcesem a klęską. Wiecznie
ten splot między dobrą nadzieją i intencją, a klęską doświadczeń. I narastający
rozpad kolejnych ideałów, które rodziły się w głowie, lecz ciemniały w oczach.
I takie oto zdanie: z wolnością bawisz
się w mdłości.
Egzemplifikacje tych wszystkich
rozczarowań toczą się w tym zbiorze od czasów Antyku po nasz dzisiejszy dzień.
Ta ogromna przestrzeń historyczna i kulturowa powoduje, że Kurowicki ucapia
jakiś mechanizm. Może to fatum, może przeznaczenie, może tylko normalność, na którą
nie zgadzamy się lub której nie pojmujemy? Tak czy owak wyjdziecie z tej
lektury bez nadziei na własne szczęście.
W końcu poeta dobiera się do samego
siebie. Mamy tu garść bardzo prywatnych zwierzeń. Ale i one mroczne. Jedna z
point brzmi tak: …jestem tylko rytmem
senności. Ona spaja pory / Doby. Włada mymi stopami. Ten rytm to echo świata.
Marudzi tu moja / Obecność i usiłuje się z nim pogodzić. Smutny to koniec,
ale wysnuty z bagażu lat i doznawania starości. Na szczęście Kurowicki nie
wpada w tony tetryka, nie widzę tu nawet roztrzęsionej skargi. Mam go za
stoika. Lecz zrozumiałe, że nawet stoika szlag trafia, gdy patrzy na świat z
perspektywy dwudziestu wieków i na własny żywot, który jest li tylko
wypełnieniem Klęski wpisanej w Matrycę.
Po przeczytaniu tych wierszy zadawałem
sobie pytanie, czy świat nie mógł się potoczyć lepszą dla nas drogą? Zapewne
były powody, że nie mógł. Jedyna nadzieja, Janku, w tym, że niedługo
wszystkiego się dowiemy. Ale i obawa: czy to, czego się dowiemy, nie będzie jeszcze
gorsze?
Leszek Żuliński
|